Czereśnie w cenie hurtowej 8 zł za kilogram wywołują kwaśne miny wśród polskich sadowników.
Owoce z Węgier przywożą do nas przedsiębiorczy Rumuni. To cena poniżej kosztów produkcji w Polsce, nasi sadownicy zostają więc z niesprzedanymi owocami. Tropem czereśniowej afery podążył reporter Radia ZET Przemek Taranek. Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych rozłożyła ręce, a polscy sadownicy przekonywali, że gdy zbliża się kontrola, przyjezdni sprzedawcy „chowają się w samochodach i udają, że ich nie ma”- informuje wiadomosci.radiozet.pl
Podejrzanie tanie czereśnie pojawiły się na krakowskim bazarze na Rybitwach – za kilogram trzeba było zapłacić w hurcie zaledwie 8 zł. To znacznie poniżej opłacalności produkcji w Polsce. Zgodnie z deklaracjami sprzedawców z Rumunii owoce przywożone są masowo z Węgier. Na jednym stoisku można znaleźć od kilkuset kilogramów do nawet tony czereśni, które ze względu na niską cenę cieszą się dużym zainteresowaniem klientów.
Czereśnie z Węgier wchodzą w szkodę polskim sadownikom. - Za 8 zł za kilogram sprzedaję, bo nie mam innego wyjścia – powiedziała Przemkowi Tarankowi jedna z handlujących na bazarze. - To już graniczy z opłacalnością. Jak my mamy na tym cokolwiek zarobić? A gdzie opryski? A gdzie nawozy? A gdzie paliwo do traktorów? Przecież też trzeba wlać. To jest masakra po prostu – żaliła się reporterowi Radia ZET sadowniczka.
Węgierskie czereśnie po 8 zł/kg można kupić na giełdzie na krakowskich Rybitwach - handlują nimi głównie Rumuni. Polscy sadownicy są załamani - nie są w stanie sprzedać swoich owoców. Domagają się interwencji rządu @RadioZET_NEWS pic.twitter.com/49GMzRuNPn
— Przemysław Taranek (@PrzemekTaranek) June 6, 2024
Jak podaje wiadomosci.radiozet.pl w mniej delikatnych słowach sytuację określił inny sadownik. - Swoich czereśni sprzedaż się nie da, bo to się k... dziadostwa najechało i bez podatku, bez niczego handlują. Rolnik płaci podatki, musi ludzi nająć, a to wszystko handlarze. Tam kupi za bezcen, tu zjedzie z ceny, a ty nie sprzedasz. On mówi dychę za kilo czereśni, a jak tak zejdziesz, to na robotnika nie zarobisz. 15 zł to jest minimum, żeby się to opłacało – wyliczył zdenerwowany rolnik.
Skąd na giełdzie w Krakowie węgierskie czereśnie? W ich przywozie i sprzedaży wyspecjalizowali się Rumuni, którzy między polskim bazarem a Węgrami mają jeździć „wahadłowo”. Z Polski nie wyjeżdżają na pusto - za naszą granicę wywożona jest cebula. Do sprzedaży w naszym kraju trafiać mają tony owoców, zaniżając ceny uzyskiwane przez polskich rolników. Krakowianie domagają się interwencji rządu i dziwią się, że przyjezdni mogą w ogóle handlować na ich bazarze, przekonując, że w innych miastach zostały ustanowione zakazy. Zarzucają także tańszej konkurencji, że nie przestrzegają części nałożonych na handlarzy wymagań – na przykład wymogu wyraźnego oznaczania, skąd pochodzą sprzedawane produkty. Nieprawidłowości potwierdził Przemkowi Tarankowi Ryszard Mróz, dyrektor Wojewódzkiej Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych.
- Trzeba jasno powiedzieć, że ceny czereśni są bardzo niskie tam, gdzie ci handlowcy z południa ją oferują. Trzeba również zaznaczyć jednoznacznie, że my jesteśmy w Unii Europejskiej i ci sprzedawcy południa również są w Unii Europejskiej, a więc produkty, którymi handlują nie są niewiadomego pochodzenia. Ci sprzedawcy posiadają faktury zakupu z Węgier i inne dokumenty, które świadczą o pochodzeniu tego towaru. Jedynym mankamentem na dzień dzisiejszy według zakresu zadań i inspekcji ustawy o jakości handlowej jest to, że nie znakują odpowiednio kraju pochodzenia – wyjaśnił sytuację Ryszard Mróz.
Dyrektor zapewnił, że w razie stwierdzenia takiego uchybienia na sprzedawców nakładane są adekwatne kary. Jej wysokość od 500 zł do 5-krotności wartości sprzedawanego towaru. Takich kwot jednak nie należy się spodziewać, jako że zależą one też od obrotu karanego przedsiębiorcy.
Mróz. Polscy sprzedawcy alarmowali reportera Radia ZET, że gdy przyjezdni dowiadują się o prowadzonej kontroli, to chowają się do samochodów i udają, że nie prowadzą działalności handlowej. Rodzimi sadownicy są przekonani, że w ten sposób konkurenci uciekają przed ewentualnymi karami i pojawiają się z tłumnie z powrotem, gdy inspektorów nie ma w pobliżu.
- źródło: wiadomosci.radiozet.pl
Najnowsze komentarze