Jak informuje businessinsider.com.pl jeszcze niedawno jabłka były flagowym produktem polskiego eksportu. Sadownicy gorzko przyznają jednak, że ten czas właśnie się skończył, a powodem porażek wcale nie jest nieurodzaj. Spore kłopoty dostrzegają już nie tylko mali plantatorzy, ale też Appolonia — krajowy lider i jeden z największych producentów jabłek w Europie. Zablokowane kanały eksportu sprawiają, że czeka nas ogromna nadwyżka owoców, które zostaną na krajowym rynku. Co to będzie oznaczać?
Jeszcze kilka lat temu polskie jabłka stanowiły eksportową potęgę polskiego przemysłu rolno-spożywczego. Trudno się dziwić, Polska jest bowiem największym producentem tych owoców w UE. Według szacunków GUS, zbiory w 2022 r. wyniosły ponad 4,2 mln ton. W ubiegłym roku wyeksportowano z Polski jabłka o łącznej wartości 296 mln euro.
Choć liczby mogą robić wrażenie, to nad jabłkowym biznesem zawisły czarne chmury.
Powyższe dane wskazują bowiem, że w porównaniu z rokiem wcześniej, pod względem wartości eksport tąpnął aż o 63 mln euro, czyli o 17 proc.
— Od kilku lat sytuacja się pogarsza — przyznaje Przemysław Błądek, członek zarządu zrzeszenia organizacji producenckich Appolonia. Ta firma to europejski potentat odpowiadający za sprzedaż nawet 140 tys. ton jabłek na sezon. To czyni ją jednym z największych dostawców na całym kontynencie. Według ostatniego sprawozdania finansowego w 2021 r. firma odnotowała przychód netto ze sprzedaży w wysokości 110 mln zł i 2 mln zł zysku.
O ogromnych problemach otwarcie mówi też wielu innych polskich plantatorów. — Obecna sytuacja jest chyba najgorsza w całej historii polskiego sadownictwa. Z produkcji, która była naszą dumą i przynosiła ogromne dochody, także państwu, może niewiele pozostać. Coraz więcej sadowników rezygnuje, a młodzi często nie chcą przejmować gospodarstw. To wszystko oznaki wielkiego kryzysu w branży. Efektem będzie spadek produkcji i utrata pozycji na arenie międzynarodowej — przyznaje Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP i poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Co sprawiło, że polskie sady są w kryzysie ?
Głównym powodem jest zamknięcie dotychczasowych kanałów eksportowych, które pozwalały rozwinąć skrzydła i wyeksportować nadwyżki jabłek poza kraj.
Tradycyjnie głównym odbiorcą polskich owoców była Rosja. Z roku na rok wysyłka do tego kraju stawała się coraz trudniejsza — polska żywność stawała się solą w oku Moskwy. W 2014 r. Putin zdecydował się na embargo na polskie jabłka. Przed jego wprowadzeniem z polskich sadów na świat wyjeżdżało ponad 1,2 mln ton jabłek rocznie. Embargo sprawiło jednak, że eksport skurczył się do 946 tys. ton w 2015 r.
Z czasem Rosję udało się jednak zastąpić innym ogromnym rynkiem. Mowa o liczącym ponad 106 mln obywateli Egipcie, który pokochał polskie jabłka. Dziś to największy importer tych owoców — według danych KOWR od stycznia do października 2022 r. do tego kraju trafiło 13 proc. polskiego eksportu jabłek.
— Przez kilka minionych lat, przy ogromnym wysiłku całej branży, skutecznie weszliśmy na rynek Egiptu. Przeprowadziliśmy tam bardzo skuteczną kampanię promocyjną, dzięki której staliśmy się największym dostawcą jabłek na rynek egipski – opisuje Maliszewski.
Z czasem polscy sprzedawcy znaleźli też drogę na Wschód. Przez lata z sukcesem handlowali, sprzedając do Rosji towar przez Białoruś. Rosyjski atak na Ukrainę i wspieranie agresji przez reżim Łukaszenki sprawiły, że i ten kanał sprzedaży został zablokowany. — Osiem lat temu z wielkim trudem poradziliśmy sobie, w dużej części zastępując Rosję Białorusią i Egiptem. Niestety na Wschód już wysyłać nie możemy, bo ograniczenia wskutek konfliktu rosyjsko-ukraińskiego całkowicie zatrzymały sprzedaż owoców w tym kierunku — przyznaje Mirosław Maliszewski.
Niespodziewanie, wojna dość szybko najpierw zamknęła, a później znacznie ograniczyła również eksport jabłek do Egiptu. Dlaczego? — Trudna sytuacja gospodarcza w tym kraju, zwłaszcza zmniejszony ruch turystyczny i drożejące zboża spowodowały, że tamtejszy bank centralny wstrzymał wymianę walut, przez co eksport się załamał — tłumaczy Maliszewski.
— W następstwie wojny Egipt podejmował decyzje uniemożliwiające transfer środków przez egipskich importerów, chcących kupować polskie i europejskie jabłka — wskazuje Błądek. A to sprawia, że choć teraz eksportować można, to po cenach, które zupełnie się nie opłacają. Sytuacja stała się nie do pozazdroszczenia. — Sytuacja na dziś: Rosja — eksportu nie ma, Białoruś — eksportu nie ma, Egipt — przy cenach oczekiwanych przez Egipcjan nie widzę ekonomicznego sensu — dodaje przedstawiciel polskiego jabłkowego czempiona.
Jednocześnie branża musi zderzyć się z dwoma dużymi problemami wewnątrz kraju. Pierwszym jest to, co uderza w wiele biznesów — drastyczne podwyżki cen energii. — Cena energii elektrycznej wzrosła dwukrotnie, a zużywamy jej niesamowite ilości, szczególnie do zasilania urządzeń do nawadniania upraw i chłodni na owoce. Olej napędowy to kilkudziesięcioprocentowy wzrost nakładów, a jest on podstawą w pracach w każdym gospodarstwie — wymienia Maliszewski.
Z drugiej strony, zaczyna brakować pracowników. Uchodźcy z Ukrainy, jeśli nadal są w kraju, to przede wszystkim w dużych miastach. A mężczyźni w wieku produkcyjnym w ogóle nie mogą opuścić terytorium naszego wschodniego sąsiada. Pracownicy są zbyt drodzy albo nie ma ich wcale.
— Mamy tysiące ton niezebranych owoców, niewłaściwy termin zrywania niektórych gatunków i wzrost stawek o kilkadziesiąt procent rok do roku — opowiada Maliszewski.
— To wszystko sumarycznie odbija się na średnim wzroście kosztów produkcji, przechowywania i sortowania jabłek na poziomie 80-100 proc. w ciągu dwóch ostatnich sezonów — dodaje Przemysław Błądek.
Rosnące ceny produkcji i trudniejszy dostęp do pracowników sprawia, że jabłka powinny drożeć. Trudno jednak o przeniesienie kosztów, gdy na krajowym rynku jest ich zbyt wiele. Ceny zatem nie rosną tak, jak oczekiwano.
- źródło: businessinsider.com.pl - Grzegorz Kowalczyk, dziennikarz Business Insider Polska / Czytaj całość na businessinsider.com.pl
Najnowsze komentarze