"Jakby ktoś szedł z maczetą i te rośliny wykarczował". Lubelszczyzna liczy straty po gradobiciu.
Chodzi o Lubelszczyznę i okolice takich gmin jak Chodel, Opole Lubelskie czy Bełżyce. Kilka tygodni temu plantacje jabłek, czereśni, śliwek, malin czy porzeczek na tym terenie dotknął duży mróz, który w wielu przypadkach spowodował niemal całkowite zniszczenie upraw. Teraz - sytuację "dobił" grad.
Lubelszczyzna to zagłębie owocowe - uprawy malin, truskawek, czereśni, jabłek, gruszek. W szczególności chodzi o okolice Opola Lubelskiego czy Chodla. W drugiej połowie kwietnia jedna noc wystarczyła, by dotkliwy mróz (nawet minus 11-12 stopni) "wyciął" plantacje niemal w całości. Już wtedy sadownicy mówili, że w wielu sadach nie będzie co zbierać.
- Mam duży sad, a jabłek z niego wystarczy może na szarlotkę - mówił jedne z sadowników w TOK FM.
Sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna po weekendowych opadach gradu.
Najbardziej dotknięte zostały m.in. miejscowości z miejscowości Siewalka, Lipiny, Świdno, Godów i Antonówka z gminy Chodel czy Wandalin, Białowoda, Ludwików i Truszków z gminy Opole Lubelskie. Zaczyna się szacowanie strat. Problem w tym, że jeszcze nie zakończył się proces liczenia skutków mrozu z kwietnia. - Trwa zbieranie wniosków o szacowanie szkód spowodowanych przez mróz, przyjmujemy je na bieżąco. W jakiej formie będziemy przyjmować wnioski o szacowanie szkód związanych z opadami gradu - będziemy uzgadniać z Urzędem Wojewódzkim w Lublinie - powiedziała wójt gminy Chodel, Karolina Rzedzicka.
Jak dodała, ze swojej strony zwiększy liczbę urzędników do szacowania strat. - To, co się stało w weekendową noc, czyli gradobicie, dotknęło wiele gospodarstw w naszej gminie. Zostały bez niczego i ludziom będzie naprawdę ciężko przetrwać ten rok. Sprawy na pewno nie załatwi kwestia pomocy rzędu 500 czy 1000 zł do hektara, bo ludzie zostaną przez cały rok bez pieniędzy na opłacenie rachunków czy na życie - dodała wójt.
Z sadownikami z Lubelszczyzny spotkał się wojewoda, Krzysztof Komorski. Jak mówił, chce przedstawić ministrowi rolnictwa pełny raport na temat wyrządzonych przez pogodę szkód w rolnictwie. - Byłem na plantacjach. To wygląda tak, jakby ktoś mechanicznie szedł z maczetą i te rośliny wykarczował. Te straty w wielu miejscach są stuprocentowe. Chcę zebrać dane do środy, maksymalnie do czwartku, tak, by jeszcze w tym tygodniu pojechać z nimi do Warszawy - powiedział Komorski.
Jak dodał, prezes KRUS może udzielić pomocy rolnikom w spłacie bieżących zobowiązań. - Samorządy czy Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa mogą udzielić pomocy w formule de minimis. Pan marszałek też może udzielić wsparcia doraźnego, celowego dla samych gmin, ale wiemy, że to w tym momencie będzie już wsparcie niewystarczające. Chcę państwu powiedzieć, że nie zostaniecie bez pomocy - powiedział rolnikom wojewoda lubelski.
Wspomniał też o kredytach, które wielu sadowników spłaca, a w tym momencie - nie będą mieć z czego. - Istnieją narzędzia wsparcia takie jak kredyty na preferencyjnych warunkach z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa - wskazał wojewoda.
- Dołożenie kolejnego kredytu nie rozwiązuje kompletnie sprawy, tylko to jest gwóźdź do trumny. Trzeba byłoby raczej popracować nad rozwiązaniami, które pozwoliłyby unormować sprawę z obecnymi kredytami. Powinniście się państwo zastanowić nad tym, by przy tych kredytach, które mamy, zrobić wakacje kredytowe. A powiem taką ciekawostkę, z takich "wakacji" rolnik wcześniej nigdy nie mógł skorzystać - powiedział jeden z sadowników.
Na spotkaniu z rolnikami pojawił się nie tylko wojewoda z Platformy Obywatelskiej, ale też marszałek Lubelszczyzny, Jarosław Stawiarski z PiS. - Możemy doraźnie jako Urząd Marszałkowski - przydzielić gminom pomoc. Będę w kontakcie z burmistrzami i wójtami i oni przedstawią nam jak zarządowi województwa rachunek strat i mam nadzieję, że doraźnie tym najbardziej potrzebującym, którym się świat zawalił, uda się pomóc - podkreślił Stawiarski. Jak wskazał, trzeba też podjąć pilne prace nad ubezpieczeniami rolniczymi. Wielu rolników nie mogło się ubezpieczyć, bo firmy ubezpieczeniowe nie chciały takich polis podpisywać.
Część rolników apelowała do wojewody o ogłoszenie stanu klęski żywiołowej na Lubelszczyźnie. - Nie przyszedłem tutaj, by obiecywać państwu gruszki na wierzbie i powiedzieć, że jutro zrobię tak, że wszystko będzie rozwiązane. Dlatego że sytuacja jest niecodzienna, dramatyczna, ja to widziałem na własne oczy - mówił wojewoda.
Jeden z rolników, pan Wojciech wskazywał, że znalazł się w tej grupie "szczęśliwców", której udało się ubezpieczyć sad od gradobicia. - Ale co z tego? Nie mam czego zgłaszać, bo fizycznie tych jabłek nie ma, po wcześniejszych mrozach. Nawet jakby PZU przyjechało i zobaczy, że nawet jednej zawiązki nie było na drzewie - mimo że są liście ścięte przez grad - to nikt mi tego ubezpieczenia nie uzna. A składkę muszę zapłacić. To jest ta ironia - ubezpieczyłem w listopadzie ubiegłego roku "wirtualne" jabłka, których nie mam - powiedział sadownik.
Rolnicy apelowali też do rządu, by podjął rozmowy z Komisją Europejską. - Chodzi o natychmiastowe pismo do Komisji z wnioskiem o zawieszenie tego przepisu, który mówi, że korzystanie z unijnej pomocy będzie możliwe w stu procentach tylko wtedy, gdy masz ubezpieczenie. Bo my nie mogliśmy się ubezpieczyć - żadna firma nie chciała mnie ubezpieczyć. A nie może być tak, że przez to dostaniemy o wiele mniejszą pomoc, bo nie byliśmy ubezpieczeni - tłumaczył pan Krzysztof.
- Nikt by sobie nie wyobrażał, że te same plantacje - po tych bardzo dotkliwych mrozach z kwietnia - może znów dotknąć taka tragedia pogodowa. Dlatego musi ruszyć fundusz klęskowy, to jedyna realna pomoc - podkreślali na miejscu samorządowcy.
- źródło: tokfm.pl
- foto: FB - Krzysiek Chmiel
Najnowsze komentarze