Większość sadowników wie że między nasadzeniami a zbiorami w ilościach o znaczeniu rynkowym mijają min 3-4 lata. Tymczasem nasz ekspert jeszcze rok temu nawiał do zwiększania areałów, nowych nasadzeń o wyższych wydajnościach. Dzisiaj ten sam ekspert mówi o nadprodukcji, czyżby nie wiedział że ta w końcu zaistnieje w wyniku powtarzanego jak mantra chasła o wzroście powierzchni i wydajności nasadzeń jako recepcty, zapewniającej dochodowść w sadownictwie. Z czasem i coraz niższymi cenami wynikającymi z wzrostu produkcji, pan profesor większy nacisk kładł na poprawę jakości nie bacząc na wzrost kosztów producji ściśle z nią związany i fakt że za wzrostem jakości nie szedł w parze wzrost ceny uzyskiwanej przez producenta. Nabywcy nie płacili więcej ponieważ jabłek było coraz więcej, już wtedy znajomy pośrednik mawiał że na Broniszach ,, bankruta zawsze trafisz" ( w sensie kogoś kto odda najpiękniejszy towar za darmochę, bo komornik stoi u drzwi). A teraz wisienka na torcie, dowiadujemy się od tego samego eksperta że odmiany jabłek polecane nam 4-5 lat temu, jako recepta na porawę sytuacji, ( sadzone często na kredyt) są nieposzukiwane na rynku światowym, a tych poszukiwanych produkujemy niewiele i to nieodpowiedniej jakości. A teraz przypatrzmy się otoczce sadownictwa szkółkarze, sprzedawcy bambusów, drutów, kołków ,betonowych słupków, opakowań, instalatorom urządzeń chłodniczych, armi przedstawicieli producentów środków ochrony roślin, nawozów, transporcie, pośrednikach na przemyśle przetwórczym kończąc i bankach pobierających odsetki od niekończących się kredytów. A teraz widać już jak na dłoni że w dłuższej perspektywie na ciągłym zwiększaniu areałów zarobili wszyscy, oprócz samych sadowników którym zostały rachunki do zapłacenia i żadnych perspektyw na przyszłość. Wniosek nie trzeba wierzyć w wszystko co mówią eksperci.