Jak informuje radom.wyborcza.pl Gośniewice w gminie Jasieniec i Magierowa Wola koło Warki mają po niewiele ponad 200 mieszkańców, ale za prawie każdym domem w równych rządkach rosną niewysokie jabłonki. To m.in. z Gośniewic i Magierowej Woli do sklepów, na targowiska i do przetwórni jadą setki tysięcy ton jabłek. Jak się żyje sadownikom? Czy skorzystali na wejściu Polski do Unii Europejskiej? I czy chcą, żeby ich dzieci zajęły się sadownictwem?
Prowadzę gospodarstwo od 25 lat – mówi sadownik Sławomirem Zielińskim. – Pierwsze dziesięć lat od akcesji do Unii to był w sadownictwie olbrzymi rozwój. Z dwóch powodów: wszystkie środki europejskie kierowaliśmy na infrastrukturę i był ogromny rosyjski rynek zbytu. Kto chciał, mógł skorzystać. Wszystko było dobrze do czasu wprowadzenia embarga. Decyzja Komisji Europejskiej wpędziła nas w kłopoty, bo do Rosji wysyłaliśmy od miliona do półtora miliona ton jabłek rocznie. Rynki egzotyczne nie zastąpią Rosji. Do Chin wysłaliśmy 200 tys. ton, do Egiptu może 100 tys., i to konkretne odmiany. Do Rosji szło wszystko.
Sadownik dodaje, że nikt z obecnie rządzących nie zabiega o rekompensaty za skutki embarga. Ostatnie lata to również zastój w funduszach europejskich.
Jak żyłoby się na wsi, gdybyśmy 15 lat temu nie weszli do Unii Europejskiej ? – pyta radom.wyborcza.pl
Byłoby zdecydowanie trudniej żyć, indywidualnie może nie wykorzystałem wszystkich możliwości, ale globalnie skorzystaliśmy bardzo. Np. grupy producenckie dostały pieniądze, żeby na wyższym poziomie przechować plony, dzięki temu możemy sprzedawać je do później wiosny – odpowiada sadownik Sławomir Zieliński
Sadownik Witold Piekarniak co do przyszłości sadownictwa optymistą nie jest – informuje radom.wyborcza.pl
Po tym, co wydarzyło się w ostatnim roku: olbrzymim urodzaju i brakiem możliwości sprzedaży, coraz częściej zastanawiam się, co będzie dalej. Gdybym był młodszy, zakończyłbym produkcję – mówi Witold Piekarniak.
Zmagamy się z siłami natury, ale i z przeciwnościami wynikającymi z braku polityki rolnej na przestrzeni kilku lat.
Sadownik dodaje, że fundusze unijne, które były w poprzednich latach, sprawiły, że ludzie sadzili sady bez opamiętania – W ciągu dziesięciu lat potroiliśmy naszą produkcję, szacuje się, że w poprzednim roku wyprodukowaliśmy 5 mln ton jabłek, a przecież kilka lat temu straciliśmy olbrzymi rynek zbytu, na którym sprzedawaliśmy 1,5 mln ton.
Jak informuje Witold Piekarniak z trójki synów tylko najstarszy zdecydował, że zostanie na gospodarstwie.
Radziłem, żeby ułożył sobie życie inaczej, a sad traktował jak akwarium z rybkami, żeby akwarium było czyste, żeby rybki miały czym oddychać, żeby było przyjemnie spojrzeć, ale żeby nie było to jego główne źródło dochodu. Zdecydował inaczej i będę go w tym wspierał.
- źródło: radom.wyborcza.pl / Czytaj całość >>>
Najnowsze komentarze