Jabłonie, które dominowały w sadzie dziadka i ojca zamienił na czereśnie. Od kilkunastu lat owoce z gospodarstwa w Bronisławce trafiają też na czeski i niemiecki rynek. Jak długo jeszcze?
Zdaniem Krzysztofa Czarneckiego największym wyzwaniem dla sadownictwa jest obecnie… brak następców.
– Już nie tylko ja, ale też wielu znajomych wie, że ich dzieci nie zajmą się pracą w sadzie – przyznaje.
Krzysztof Czarnecki, właściciel gospodarstwa Czar Cherry w Bronisławce to sadownik w trzecim pokoleniu. Jego dziadek miał kilkuhektarowy sad. – Niewielu w okolicy wtedy sadziło drzewka – mówi. – Wokoło wszystkie gospodarstwa były wtedy wielokierunkowe, ludzie siali zboże, hodowali świnie, krowy, a drzewka owocowe rosły jedynie przy domach.
Pomysł dziadka podchwycił ojciec Krzysztofa Czarneckiego. Zrezygnował całkowicie z hodowli zwierząt, zainwestował w sad. Dokupił ziemię, powiększył gospodarstwo, sadził jabłonie.
– Jeszcze 30-40 lat temu w okolicy sady były w niewielu gospodarstwach, obecnie w prawie każdym – zauważa sadownik. – Sady zaczynają się od Lutkówki i ciągną aż pod Kozienice. Ludzie widzieli, że ze zbioru owoców można lepiej żyć niż z uprawy roli, hodowli świń, więc zmieniali profil działalności.
Swoje gospodarstwo Krzysztof Czarnecki zaczął prowadzić w latach 80. Przekonuje: wiedziałem, że będę sadownikiem. Z czasem drzewkami obsadził ponad 30 hektarów pola, wtedy jeszcze głównie jabłoniami. Obecnie to około 13 hektarów.
– Gdy mój ojciec w latach 90. zakładał sady czereśniowe nie byłem im zwolennikiem – przyznaje. – Dziesięć lat później założyłem jednak pierwszą własną szkółkę. Zaczęło mi się to podobać. Dobierałem kolejne odmiany. Teraz czereśnie to moje oczko w głowie, pasja. Miejsce, w którym je uprawiam jest stworzone do czereśni – 200 m nad poziomem morza, specyficzny mikroklimat.
– W czasie covidu nadeszła chwila refleksji, postanowiliśmy zmniejszyć gospodarstwo, sprzedać część ziemi, na której żaden z synów nie chce gospodarzyć. Zostało 8 ha czereśni, 1,5 ha jabłek i 3 ha śliwek – wylicza. – Z jabłek też jednak zrezygnujemy.
Nieopłacalność produkcji, problemy ubezpieczeniami, z rynkami zbytu i pracownikami sezonowymi, nieprzewidywalna pogoda – trudności, z jakimi na co dzień mierzą się właściciele sadów można wymieniać jeszcze długo. Największym kłopotem, coraz bardziej widocznym, może jednak okazać się coś zupełnie innego – brak następców w gospodarstwach.
– W rolnictwie, sadownictwie pracuje się w przysłowiowy świątek, piątek i niedzielę, a na koniec przyjdzie przymrozek lub grad i z pracy nic nie zostaje. Gdy jest duży urodzaj, to też niedobrze, bo ceny skupu są niskie. Młodzi ludzie to widzą, uciekają ze wsi – mówi Krzysztof Czarnecki. – Moi synowie też nie są zainteresowani rolnictwem. Co prawda mieszkają na wsi, ale pracują z zupełnie innych branżach. Wiem, że nie przejmą po mnie uprawy czereśni.
Jeszcze kilka lat temu, wśród znajomych sadownik był jednym z niewielu, którzy mierzyli się z brakiem następców do przejęcia gospodarstwa. Dziś w podobnej sytuacji jest dużo więcej właścicieli sadów.
– To wciągu 10-15 lat doprowadzi do zmniejszenia produkcji owoców w Polsce – mówi Krzysztof Czarnecki. – Już teraz widzimy dużo gospodarstw wystawianych na sprzedaż lub takich, którymi nikt się nie zajmuje. A taki zaniedbany sad po 2-3 latach do niczego się nie nadaje, nie ma szans, by go odtworzyć. Ci, którzy rezygnują z gospodarstwa na rzecz innej pracy do rolnictwa już raczej nie wracają.
- źródło: zyrardow.eglos.pl
Najnowsze komentarze